I nie mowa tu o monotonności w małżeństwie. O nie.
To mój związek z drutami przechodzi ciężki etap. Wzmożony wysiłek intelektualny w pracy powoduje, że po pracy potrzebne mi zajęcie lekkie, odmóżdżające.
Toteż dziergam nieprzerwanie bez opamiętania... oczka prawe. Prawe tu, prawe tam. Żeby za dużo nie myśleć. Efekt? Każda kolej robótka nudna się staje nim znajdzie się na półmetku. To i zaczynam kolejną. Kolejną oczkami prawymi, bo przecież odmóżdżyć się muszę. I kolejna do kolekcji co mi się nudzi w połowie. I znowu chwytam za nowy kłębek... I tak w kółko.
Powyższe anomalie powodują, że:
Robótek napoczętych jest ci u mnie dostatek.
Robótek zakończonych ni huhu.
Żyłek wolnych zaczyna brakować, a kolejne zakupy niewskazane (kryzys wszak mamy -inflacja szaleje, trzeba oszczędzać, na drutach, żeby na włóczkę było).
Miejsca w naszym 30-to metrowym gniazdku coraz mniej.
I tak frustracja rośnie. Bo co to za przyjemność jak się człek narobi a efektów nie ma.
W ramach leczenia frustracji mej skakam po necie to tu, to tam, zaglądam na pocztę i co widzę?! O zgrozo! Radosna nowina prosto z Fastrygi, że dziś oto rozpoczyna się szalona wyprzedaż letnia. -20%! Jak tak można!
Czekam więc na kolejną przesyłkę...
Ponieważ szare toto powyżej jest najświeższe i też mi się znudziło wygrzebałam dziś z zasobów czerwoną moherową z częściowego odzysku. I mam na nią pomysł. I znowu będą prawe. Choć wskazane byłoby to jakoś urozmaicić :/
Czy są jakieś terapie dla szalonych, sfrustrowanych, znudzonych dziergoholików?! Czy ten kryzys da się wyleczyć ?! Help!